sobota, 3 stycznia 2015

A teraz Korea. Dla odmiany. I trochę nie-Azji.

Umówmy się - koreański to dla mnie czarna magia, a znaki przypominają mi emotikony. Nigdy nie zastanawiałam się nad nau-... no dobra, przez chwilę, a potem popatrzyłam na tekst piosenki i posłuchałam wymowy, podsumowując doświadczenie jednym wielkim NIE MA MOWY. Ale to, co mi się podoba, to muzyka - koreański pop.

Elektroniczny, głośny, bardziej do oglądania niż słuchania (szczególnie, jak się komuś podobają Koreańczycy, khm), energiczny jak pięć energetyków wypitych w ciągu kwadransa.

Potrzebuję tego ostatnio - energetycznego kopa, który mnie rozbudzi, pozwoli się otrząsnąć ze świątecznego lenistwa i radosnego nic-nie-robienia, bo umówmy się - było cacy, ale wystarczy.


  • Punkt pierwszy - Boyfriend. Moje pierwsze wrażenie, kiedy oglądałam pierwszy teledysk, zamykało się w słowach "wow, wszyscy wyglądają, jakby urwali się z lekcji w liceum". Well, połowa z nich miała wtedy 16 lat, więc nic dziwnego. Tu są trochę starsi, ale nadal tego nie widać. Btw Boyfriend jest pierwszym koreańskim boysbandem z bliźniakami w składzie. 



Nie ukrywam, że trzeci teledysk podoba mi się najbardziej - kocham te mundurki, są świetne!
  • Punkt drugi, Super Junior. Mr. Simple i A-Cha pominę, bo je lubię, ale ostatnio mi nie siedzą. Przejdźmy więc do radosnej tęczy i awwwww.

  • Something good can work. Definitywnie tak. Utwór pochodzi z soundtracku "Chalet girl", filmu, który lubię. Trochę romansu, trochę sportu, trochę ironicznego humoru, dwie ładne aktorki, definitywnie tak.