piątek, 28 lutego 2014

Luty, luty, luty... jak to, koniec?

 Luty, luty iii po lutym? 
  • Trafiłam gdzieś na informację, że organizm potrzebuje około pięciu godzin snu na dobę. Tak, zapotrzebowanie na sen to kwestia indywidualna, ale pięć godzin to takie minimum, które trzeba osiągnąć, żeby nie zrobić sobie kuku. Sprawdziłam doświadczalnie - cały luty eksperymentu. Średnia z miesiąca - pięć godzin i kwadrans. Czuję się świetnie, a ile czasu na wszystko!

  • Po wypiciu siedmiu filiżanek kawy w ciągu dnia możemy mieć halucynacje. Smutne, ale prawdziwe - nie załapałam się na "może", żadnych halucynacji. Poczułam się rozczarowana. Kilka razy.

  • Potęga fanów. Mormorowo-Moriarty'owe, Sherlockowe i nie tylko piosenki.

  • Dzbanek mojego życia. Poproszę.

  • I nie ma to jak dobry, smutny johnlock. Nie lubię johnlocków. Ale to jest po prostu dobre.

  •  Och, i stary, dobry (nie taki stary, ale tak, dobry niewątpliwie) Jim. Bardzo mi do niego jako postaci pasuje taka lekka muzyka.

  • Rossini - La Gazza Ladra (The Thieving Magpie). Fanom Sherlocka BBC utwór siłą rzeczy znany, ale jest wspaniały niezależnie od tego, czy Moriarty dokonuje przy nim rozboju w biały dzień, czy też nie.

  • Coś cudownego po raz kolejny. Czajkowski, scena z Jeziora Łabędziego. Mogłabym tego słuchać cały czas, gdyby nie było miliona innych wspaniałych utworów. Dylemat?

  • I moja nowa zabawka. Nie, wcale nie stworzyłam tam Jima. Cztery razy.

  • A jak już jesteśmy przy Sherlocku, to trzy optymistyczne rzeczy: jedendwa i trzy. I ukłon w stronę BBC.

  • Jim, Jim, Jim wszędzie. Gdzie się tylko da, tam Jim. Jim na zeszycie:

    A słowa Jima na zakładkach, które chyba rozmnażają się przez pączkowanie. Bo czemu nie?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz